Markiz Incise della Rocchetta mieszkał nad brzegiem Morza Tyrreńskiego. Kochał wina bordoskie, zwłaszcza caberneta sauvignon. Akurat trwała wojna, a on chodził i marzył: „ach, gdyby tak posadzić caberneta?” Wszyscy pukali się w czoło: „Mario, żyjesz w Toskanii. My tu nie mamy caberneta, my tu uprawiamy sangiovese”. Markiz był jednak uparty i postawił na swoim. Pierwsze dwadzieścia roczników wypił z przyjaciółmi (przyjaciele chwalili). Poczęstował kilku dziennikarzy, kolejni już wpraszali się sami. Markiz limitował dostęp, a ciekawość rosła.
W 1972 wino trafiło na rynek pod skromną nazwą „Sassicaia”. Ponieważ Sassicaia nie spełniała wymogów jakościowych, sprzedawano ją jako wino stołowe (czyli produkt „pijesz na własne ryzyko”). Była zapewne najdroższym i najsławniejszym winem stołowym w historii. Tylko jak tę sławę nazwać? Ktoś wymyślił: „supertoskan” – wino, które kupujemy za ciężkie pieniądze, bo mamy zaufanie do autora. Nieważna kategoria produktu, liczy się człowiek. Ta humanistyczna koncepcja szybko znalazła zwolenników.
Obecnie supertoskany produkuje już prawie każda winiarnia. Często zupełnie nie są warte swojej ceny. Jak mówią starsi humaniści: nie każdemu autorowi można zaufać.
www.tenutasanguido.com (teoretycznie nie dadzą tu niczego spróbować, ale żywe dowody temu przeczą)